piątek, 7 kwietnia 2017

Cud matczynego przytulenia

Trafiają do mnie ludzie z pięknymi historiami. Nie wiem jak to się dzieje, ale się dzieje. Oto jedna z nich. Opowiedziała ją, przy okazji dłuższej i głębszej rozmowy, również na tematy duchowe, moja znajoma - Bogusia.

Spotkałam kiedyś na Wschodzie człowieka. Był młody, wysportowany, pełen życia, pochodził z dalekiego kraju. Rozmawialiśmy o zdrowiu, o życiu i śmierci, bo wspomniał mi o swoim zmartwychwstaniu … *

Jako małe dziecko, chłopiec nieustannie chorował. Czepiało się go wszystko, a największy problem miał z płucami i sprawami neurologicznymi. Cały czas brał leki i bywał w szpitalach, lecz było coraz gorzej.

Gdy miał dziesięć lat jego stan się pogorszył i trafił znowu do szpitala i mimo leków, leczenia, wysiłków lekarzy … umarł.

Aparatura podłączona do niego wykazała, że przestał oddychać a jego serce przestało bić. Nie pomogła reanimacja, leki, natychmiastowe działanie lekarzy (a trzeba wiedzieć, że był to duży i dobry, renomowany szpital w stolicy kraju, dobrze wyposażony, a w nim najlepsi lekarze) nic nie pomogły. Nie udało się go uratować.
Lekarze poinformowali o tym fakcie rodzinę. 

Matka natychmiast wbiegła do zmarłego syna, objęła go, przytuliła do serca i zaczęła szeptać jakieś (chyba buddyjskie) mantry.

Trwało to z godzinę. Nikt nie był w stanie w tym czasie zabrać jej od syna, wyzwolić jego ciała z jej uścisku, z jej przytulenia.

W pewnym momencie syn odzyskał oddech i tętno. Gdy przybiegli wezwani lekarze, stwierdzili, że chłopiec żyje. Był nieprzytomny, jednak żył, a oni mówili, iż nie rozumieją jak to się mogło stać, że medycyna tego nie rozumie i nazwali to cudem. 

Orzekli jednak, iż ponieważ chłopiec przez ponad godzinę nie oddychał, jego serce nie biło, to na pewno nastąpiły nieodwracalne zmiany w mózgu i dziecko nie będzie mówić, nie będzie samodzielne, straszyli, iż będzie „roślinką”.

Jednak z czasem chłopiec otworzył oczy, wróciła mu przytomność i mało tego, że mówił, chodził, jest samodzielny, to od tej pory już nigdy nie chorował, jego problemy neurologiczne i z płucami skończyły się bezpowrotnie.

Gdy z nim rozmawiałam miał już kilkanaście lat więcej, był trenerem, zdrowym, sprawnym człowiekiem, pełnym energii i pełnym wdzięczności, nie tylko dla tak bardzo kochającej go matki, ale w ogóle pełen wdzięczności, dla egzystencji – Boga, świata i jego tajemnic, a szczególnie wobec tajemnicy życia i śmierci.

Tą tajemnicą jest miłość dająca i ratująca życie, ale też je odbierająca, ofiarowująca zdrowie, pomagająca je odzyskiwać. 

Taką jest miłość matki - matczyne serce i miłość w ogóle, jest nią przytulenie, lecz przede wszystkim miłość, która może wszystko. 

Ona może sprawiać cuda, tylko trzeba ją odkryć, nosić ze sobą i nią się dzielić. Nie tylko ze swoim dzieckiem, lecz ze sobą, z innymi istnieniami, z całym światem.

Miłość to najpotężniejszy "lek", miłość ma największą moc. Nic nie ma większej mocy niż miłość.

Znamy tę moc ze świętych pism, lecz nie zawsze w nią wierzymy, rzadko jej ufamy.

Wraz ze znajomą doszliśmy do wniosku, iż warto o tym mówić, gdyż świadectw wielkości miłości nigdy za wiele. Takich może być więcej, jej owoce mogą się przydarzać codziennie i każdemu. Dlatego tę historię opowiadamy i Tobie.


Piotr Kiewra i Bogusia della Porta

*Fotka wykonana w czasie tej rozmowy z cudownie ocalonym mężczyzną

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twoje komentarze są moderowane.